Jeśli szukacie przepisu na mus czekoladowy z awokado, to zapraszam na końcówkę postu. Bo wcześniej znajdziecie tylko bla bla bla.
Nigdy nie traktowałam bloga jako obszaru do przelewania swoich codziennych rozkminek. W myśl idei, że jest to blog kulinarny raczej staram się ograniczać we wstępniaku stricte do kulinarnej tematyki, dać czytelnikowi obraz potrawy, po prostu iść z komunikatem: hej, ho jest dobrze, więc celebrujemy jedzenie! Bo co tam kogo interesuje takie moje bla bla, napisane w dodatku mało zgrabną polszczyzną? Ale dziś mnie wzięło. Bo są zmiany. Ostatnio wróciłam do pracy w pełnym wymiarze godzin. Czas od poniedziałku do piątku stał się totalnie ustrukturyzowany: pobudka o świcie, ogarnięcie dwóch dziewczynek i rozwiezienie ich do dwóch różnych placówek w totalnie różnych miejscach na mapie, kilka godzin w pracy i powrót godzinny przez zakorkowany Wrocław, z wywieszonym językiem, żeby nie być tym ostatnim, który odbiera dziecko z przedszkola. Potem czas z dziećmi i na koniec dnia dwie godziny dla siebie (jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem). Podczas których nie wiadomo czy zajrzeć na bloga, czy w końcu poparować dziecięce skarpetki czy choć raz w tygodniu wyciągnąć deskę do poprasowania i ogarnąć stertę ciuchów do prasowania. Czy też popakować ładnie śniadaniówki, żeby nie przepłacać na następny dzień w lunch barze? A może chwycić za nieprzeczytaną gazetę z zeszłego miesiąca? Czy spędzić po prostu ten czas we dwoje. Nie da się zrobić wszystkiego, tym bardziej zrobić wszystkiego idealnie a ja wciąż mam problem z ustalaniem tego co ważne i ważniejsze. Czasem brutalnie to odczuwając, bo nie sposób usiąść i na spokojnie podjąć decyzje. A gdy w końcu tą chwile znajdziemy, jest czas na rozmowę, jest decyzja, to okazuje się ze jest za późno. Bo się o czymś zapomniało. Tak wiem, brzmi to pewnie jak koszmar. Jest to brak wolności, bo macierzyństwo stanowi zawsze rezygnację z bycia wolnym. A decyzji o macierzyństwie nie żałowałam przez ułamek sekundy. Nie jest więc tak, że budzę się zniechęcona, że muszę wstać. Nie rozpoczynam dnia ze smutkiem. Po prostu dużo się dzieje, doby brak a ja jeszcze nie opanowałam zarządzania czasem i mam problem z wydzieleniem granic. Ale jest plan. Tego będę się trzymać. Zawsze na pierwszym planie będzie rodzina. A dobre jedzenie i upamiętnianie smacznych chwil wciąż będzie na liście priorytetów. Blog będzie dalej. I zrobimy co się da, żeby nie obrósł pajęczyną. Dziś nadszedł czas na pozycję kultową mus czekoladowy z awokado i bananem.
Hipsterzy, dietetecy czy też poszukiwacze nowych kulinarnych doznań nie będą zaskoczeni- bo ten mus to pozycja już kultowa. Weganie, bezcukrowcy i beznabiałowcy smarują musem torty i wykorzystują jako dodatek do wielu deserów. Nawet u nas już różne na ten temat wariacje występowały: pudding chia czy też fit tiramisu, którym dzieliłam się na blogu Kcalmar ( tam do musu dodawałam kawy, też dobry dodatek). Chętnie z przepisu korzystam za każdym razem gdy przychodzi moment na zdrowe, słodkie, małe co nieco. A że o awokado mogłabym napisać poemat (Adam zresztą też) to inna sprawa. Dziś więc przepis w wersji BASIC. Dobry sam w sobie. Z malinami prosto z krzaka. Smacznego.
- 1 dojrzałe awokado
- 1 banan
- 3 łyżki kakao
- 3 łyżki miodu
- Opcjonalnie 2 łyżki mleka
- Obieramy awokado i banana.
- Wszystkie składniki dokładnie miksujemy.
- Podajemy z ulubionymi owocami.