Dziś post z serii pamiętniki z wakacji ;)
W ostatnim czasie nasza aktywność na blogu trochę się zmniejszyła. Między innymi za sprawą dłuuuugo oczekiwanych wakacji, które spędziliśmy w tym roku po raz pierwszy w powiększonym składzie. Było to oczywiście związane z tym, że same przygotowanie do urlopu, zakupy i pakowanie zajęły niemalże tydzień. Oczywiście zabraliśmy o połowę rzeczy za dużo, na zasadzie, jedziemy autem, jest miejsce, to przyda się. Efekt? Dwa razy więcej pakowania i rozpakowywania ;) No ale do rzeczy…
Wybierając miejsce na urlop, zawsze kierujemy się atrakcyjnością lokalnej kuchni. Po prostu jedziemy tam, gdzie jest smacznie, chyba nie jest to zaskoczeniem :D Drugą kwestią jest oczywiście atrakcyjność regionu. Wybór Toskanii jest więc oczywisty. Z reguły organizujemy wyjazdy samodzielnie, bez biur podróży. Jednak z dzieciakami decydujemy się na campingi, tak jest nam najwygodniej. Choć Toskania jest najpiękniejsza w głębi lądu, to wybór padł jednak nad morze. Zatrzymaliśmy się na campingu w San Vincenzo, który jest położony w przepięknie pachnącym i klimatycznym lasku piniowym (który prezentuję na zdjęciu poniżej). Okazał się świetną bazą wypadową do toskańskich atrakcji i pomimo wieku najmłodszej uczestniczki wyprawy (ma 10 miesięcy), udało nam się całkiem sporo zwiedzić.
To nasza druga wizyta w Toskanii, bo po ostatniej wyprawie czuliśmy niedosyt i wciąż czujemy! Poprzednim razem mieliśmy typowo podróżniczy wyjazd. Noclegów szukaliśmy na miejscu i zatrzymywaliśmy się na max 3 dni w każdym (namiary chętnie udostępnię). Sporo zjechaliśmy, choć i tak nie wszystko. Okazuje się, że 2 tygodnie to za mało na Toskanię. Pamiętam, że miałam opory przed wyjazdem w to miejsce. Jak to bez gór wysokich. Jak to bez morza. Jak to bez jeziora.
Ale jak już tam znalazłam, niczego więcej nie potrzebowałam. W pewnym momencie człowiek cudownie spowalnia, chyba dostosowuje się do panującego w tym regionie klimatu.
O tej porze roku w Toskanii kwitnie mnóstwo maków, co tworzy niezwykle malowniczy krajobraz. Ze względu na naszą małolatkę rzadko jednak zatrzymywaliśmy się na postoje w podróży, więc nie udałosię uwiecznić tych widoków (choć marzyłam o zrobieniu widokówkowych zdjęć, wzięłam nawet statyw). Warto też wybrać się bliżej jesieni, kiedy kwitną słoneczniki, to też piękny widok! Do tego zakochać się możemy w małych opuszczonych uliczkach, wszechobecnych kwiatkach, bardzo przytulnych drzwiach i oknach, które aż kuszą, żeby wejść do środka. I te prezentuję Wam poniżej.
I ostatnie, ale nie najmniej ważne. Kulinaria. Kompletnie nie skupiłam się na fotografowaniu jedzenia. Taka ze mnie blogerka kulinarna na urlopie ;) Jakoś tak wyszło, lunche jedliśmy w pośpiechu (choć oczywiście ze smakiem), a kolacje po zmroku. I wszystko w doborowym towarzystwie i tak szybko, bo takie dobre, że nie było czasu na zdjęcia. Dużo gotowaliśmy samodzielnie, bo warzywa i ogólnie dostępne składniki były wyśmienite. Wystarczyło wrzucić na dobrej jakości oliwę od chłopa czosnek, cukinię z kwiatami, szparagi i podać ze świeżo startym pecorino oraz dobrą wędliną lub salami jak na przykład finocchiona, żeby wyczarować pyszne danie. Wieczorami robiliśmy sobie zazwyczaj deskę kilku odmian pecorino, lokalnych wędlin, oliwek i zagryzaliśmy je do wina Chianti i Brunello (ponoć najlepszych win w regionie). Taka tam przystaweczka. Generalnie kuchnia toskańska jest bardzo prosta. Bo po co kombinować, jak składniki same w sobie są pyszne?
Choć w Polsce dostępność dobrych składników, również tych lokalnych jest coraz lepsza, to wciąż zachwycam się Toskanią i dostępnością ich lokalnych produktów.
Co naszym zdaniem warto spróbować w Toskanii?
1. Pecorino– Osobisty no 1. To podpuszkowy ser owczy (pecora znaczy owca), który przypomina parmezan i zamiast parmezanu jest używany w tym regionie. Najlepsze i najwięcej rodzajów Pecorino znajdziemy w Pienzie. Warto więc zakupy serowe zrobić w tym mieście. Najbardziej popularne to Pecorino Toscano i Romano, ale odmian jest mnóstwo. Różnią się wiekiem, rodzajem doprawienia (a znajdziemy pecorino z pieprzem, truflowe, pepperoncino i co fantazja Włochowi podpowie), niektóre są sezonowane w grotach. Jak piszę o tym pecorino, uświadomiłam sobie, że czeka na mnie jeszcze w lodówce Pecorino truflowe. Muszę zrobić sobie deskę serów. Teraz koniecznie :) W każdym razie: z Toskanii przywozimy Pecorino. Koniecznie.
2. Wino Chianti i Brunello- ponoć najlepsze wina w regionie. Warto udać się na degustacje win, mile zboczyć z trasy i kupić wina bezpośrednio w winnicy. Ceny bardzo dobrej jakości win kształtują się na poziomie 8 euro, więc jest to bardzo dobra cena w stosunku do win takiej jakości w Polsce. Jeśli decydujemy się na Chianti, warto wybrać wino z symbolem czarnego koguta na banderoli (Gallo Nero). Co oznacza, że zakupimy klasyczną odmianę pochodzącą właśnie z regionu Chianti.
3. Kwiaty cukinii i cukinie– włoska odmiana cukinii zdecydowanie inaczej smakuje niż nasza polska. Moim zdaniem jest smaczniejsza. Słońce im służy.
4. Oliwa z oliwek- warto przywieźć do Polski, ceny bardzo dobrej lokalnej oliwy są zdecydowanie niższe niż w Polsce.
5. Ribbolita- zupa z czerstwego chleba i fasoli. Czyli to, co je chłop gdy nie ma co do garnka włożyć. I dobrze wykombinował ;)
5. Foccacia i schiacciata– generalnie płaskie chlebki z przyprawami. Najlepiej maczać w oliwie. Uzależniające. Przypuszczam, że będziemy eksperymentować z ich wykonaniem
6. Trufle– w tym regionie jest dużo dziczków, jest więc też dużo trufli. Warto spróbować potraw z ich dodatkiem. Generalnie w Toskanii jest dużo bardzo smacznych grzybów. Więc jak widzimy w potrawie Funghi- bierzemy. Ja w Montepulciano jadłam takie risotto, że wciąż je pamiętam.
7. Pomidory– są tak słodkie, że po prostu trzeba się najeść
I dużo, dużo więcej. Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie!
Poniżej lokalny sklep z serami i pizza z radicchio, orzechami, gorgonolą. Wcale nie taki okrągły placek, tylko taki sruu na talerz.